Undark - mroczny rozdział historii przemysłu zegarkowego

  • Autor: Ewa Szewczul
  • /
  • Dodano: 9.11.2020
  • /
  • Kategoria: Perspektywa historyczna
  • /

Jakiś czas temu napisałam, że przy okazji konkursów fotograficznych powstaną teksty związane z tematami przewodnimi naszych zmagań. W listopadzie są to damskie zegarki. Więcej znajdziecie tutaj. Mogło być więc miło, lekko i przyjemnie. Mogło być o drogocennych kruszcach, kamieniach szlachetnych, pięknych wzorach i wymyślnych kształtach. Ale nie będzie. Będzie krew, ból i ogromna tragedia.

Piękne, młode i pełne życia, w dzień sumiennie pracowały, wieczorami pomagały rodzinom, bawiły się i błyszczały na parkietach. Dosłownie. Nic nie zapowiadało koszmaru jaki miał nadejść. Koszmaru, od którego nie było wytchnienia.

Dziewczęta pochodzące z robotniczych i imigranckich rodzin myślały, że złapały Pana Boga za nogi. Oto na początku 1917 roku w ich mieście - Newark w New Jersey, otworzyło się studio Radium Luminous Materials Corporation, które oferowało niesamowitą pracę. Polegała ona na malowaniu tarcz zegarków specjalną świecącą farbą. Wymarzone zajęcie dla kilkunastoletnich, drobniutkich dziewczyn. I do tego pensja, która niejednokrotnie przewyższała zarobki ich ojców i braci. Nie mogły trafić lepiej. Te, którym udało się zatrudnić, opowiadały swoim siostrom i znajomym jak fantastyczne zajęcie mają.

Praca nie była szczególnie wymagająca, wystarczyła odrobina wprawy. Dziewczęta dostawały tacki z tarczami zegarków, na których były nadrukowane zarysy liczb. Zadanie  polegało na wypełnieniu ich świecącą farbą.  Każda tacka zawierała od 24 do 48 tarcz. W ciągu dnia najlepsze dziewczęta malowały od 8 do 10 takich tacek, co daje kilkaset sztuk cyferblatów. Zaczynały od tarcz o średnicy dziesięciu centymetrów, a po wprawieniu się malowały tarcze zaledwie trzy i pół centymetrowe. To oznaczało, że najmniejsze elementy do wypełnienia miały zaledwie milimetr szerokości. Do malowania używano bardzo cieniutkich pędzelków z wielbłądziego włosia. Największy problem stanowiło mierzwienie się końcówek pędzelków i zastyganie farby. Praca dziewczyn musiała być precyzyjna, bo za wszelkie niedociągnięcia można było stracić posadę. W studiu istniała kontrola jakości. Jedna z dziewcząt sprawdzała w specjalnej ciemni czy cyferblaty są dokładnie pomalowane, a w razie błędów korygowała je. Pracownicom zależało więc, aby dobrze wykonywać swoje zadanie, ale sztywne i niezaostrzone pędzelki im to utrudniały. Ich instruktorka powiedziała im, że najlepszym sposobem na zachowanie odpowiedniej formy włosia jest... zaostrzenie pędzelka w ustach. Tak podobno robiła cała branża zegarkowa w Europie, co było nieprawdą. Na starym kontynencie stosowano metalowe igły, rysiki szklane lub drewniane zakończone bawełnianym tamponikiem.

Obliż... Zanurz... Maluj.  Dziewczęta wsuwały pędzelki do ust przy co którejś liczbie, czasem przy każdej.  I ta codzienna rutyna miała doprowadzić do tragedii.

Farba używana do malowania tarcz była mieszanką radu, siarczku cynku, wody i kleju na bazie gumy arabskiej. Rad wchodził w reakcję z siarczkiem cynku, co powodowało, że substancja świeciła. Wynalazł ją w 1913 roku lekarz Sabin von Sochocky, założyciel firmy z Newark i uczeń państwa Curie, którzy piętnaście lat wcześniej wyodrębnili rad. Farbę nazwano „Undark” - nieciemny. Izotop radu stosowany w Undarku to Ra-226 o czasie połowicznego rozpadu wynoszącym  niemal 1600 lat. W 1919 roku zmieniono izotop radu na mezotor – Ra-228 o czasie połowicznego rozpadu wynoszącym niecałe 6 lat, ale o bardziej drażniących właściwościach.

Fot. Reklama Undark z 1921 roku 

Wiedzieć trzeba, że w tamtym czasie panowała niesamowita euforia związana z możliwościami radu. Szybko odkryto, że niszczy tkanki, więc stosowano go w terapii nowotworów, dodatkowo ma działanie stymulujące szpik kostny do produkcji czerwonych krwinek. Przypisywano mu niemal magiczne działanie. Miał leczyć wiele schorzeń, od kataru po impotencję. Świat oszalał na jego punkcie. Sprzedawano dzbanki, w których dnie umieszczono niewielką ilość radu, pojawiło się masło, mleko, pasta do zębów, kosmetyki, spraye na owady, a nawet bielizna z radem. Gram tego pierwiastka kosztował fortunę.

Równie szybko garstka osób na świecie przekonała się, że rad ma również negatywne właściwości. Wiedzieli o tym państwo Curie, wiedział również o tym von Sochocky. Nie miał on w zwyczaju pracować z radem w jakichkolwiek zabezpieczeniach, co poskutkowało tym, że amputował sobie koniuszek palca, który wielokrotnie maczał w roztworze tego pierwiastka. Ale nie było w jego interesie mówić o tym głośno. Zarówno świat naukowy, jak i opinia publiczna długie lata żyły w przekonaniu, że rad nie stwarza zagrożenia.

Nie wszystkim dziewczętom w Newark podobało się ostrzenie pędzelków ustami. Przez krótki czas miały tygielki z wodą, w których mogły opłukać pędzelki, próbowano też zastosować gałganki do wycierania pędzelków, ale po tym jak odkryto, że zbyt dużo cennego pierwiastka się w nich marnuje, zlikwidowano te udogodnienia. Dziewczęta były więc zmuszone nadal ostrzyc pędzelki ustami. Wielokrotnie dopytywały swoich przełożonych o to, czy to bezpieczne. „Będziecie miały od tego rumieńce” słyszały w odpowiedzi. Oznaka zdrowia. Przecież cały świat się zabijał o kawałek cennego pierwiastka, więc co mogłoby być w nim groźnego?

Fot. Charlotte Purcell pokazuje ostrzenie pędzelka ustami

Jedna z pracownic, Katherine Schaub, przypomniała sobie dużo później dość niezwykłą sytuację. Malowała tarcze, kiedy do studia wkroczył von Sochocky. Był to rzadki widok, pracownicy innych działów raczej nie zapuszczali się do studia. Szef spojrzał z niedowierzaniem na pracownicę jakby pierwszy raz widział ją przy pracy, w momencie, gdy ta właśnie ostrzyła ustami pędzelek.

„Nie rób tego. Będziesz chora”

Prawdziwy boom nastąpił w kwietniu 1917 roku, kiedy to Amerykanie przystąpili do I Wojny Światowej. Teraz zapotrzebowanie było o wiele większe, a zamówienia szły w milionach sztuk. Oprócz luminescencyjnych zegarków produkowano świecące urządzenia pomiarowe, celowniki, kompasy okrętowe. Studio w Newark okazało się za małe, więc wybudowano fabrykę w pobliskim Orange - w samym środku osiedla mieszkaniowego. W fabryce powstało także laboratorium, w którym firma samodzielnie uzyskiwała drogocenny pierwiastek z blendy uranowej. Co ciekawe, pracownicy laboratorium i zarządu byli zabezpieczeni ołowianymi przesłonami, a rad przenosili stosując szczypce z kości słoniowej.

Tymczasem dziewczęta niesione duchem walki i chcące wesprzeć swoich braci w wojnie rzuciły się w wir pracy. Malowały z zapałem 7 dni w tygodniu, także na nocne zmiany. Czasem wymalowywały farbą swoje dane i adresy licząc na to, że żołnierz, do którego trafi zegarek, skontaktuje się z nimi. Wieczorami wychodziły na tańce, często w strojach w których były w pracy. I wtedy działa się magia. Dziewczyny świeciły w ciemności. Ich ubrania, włosy i ciała były pokryte drobinkami świecącego pierwiastka. Dziewczyny były tak nim zafascynowane, że malowały nim sobie usta i powieki.

W 1921 roku von Sochocky został usunięty z firmy, a ta zmieniła nazwę na United States Radium Corporation (USRC).

Największym klientem radowego potentata z Orange jest Waterbury Clock Company. Ta sama firma, która przejęła przedsiębiorstwo Ingersoll, a której spadkobiercą jest współczesny Timex. W międzyczasie pojawiły się pomysły, aby to u klientów tworzyć wewnętrzne studia malowania tarcz. USRC zarabiałoby wtedy na sprzedaży farby, a otoczenie odczepiłoby się od kwestii zanieczyszczania okolicy ( zauważono chociażby, że wywieszone w pobliżu fabryki pranie zmieniło kolor).  Zapotrzebowanie było jednak tak duże, że zarówno wewnętrzne studia, jak i „outsourcingowe” miały masę pracy. Zamówienia spływały od marynarki wojennej, korpusu powietrznego i wielu innych instytucji.

Fot. Budzik z radową tarczą wyprodukowany ok. 1920 roku przez Waterbury Clock Company

W 1922 roku w niewielkiej Ottawie w stanie Illinois powstaje Radium Dial. Kolejna firma, która chce na radowej euforii zarobić krocie. Radium Dial ściśle współpracuje z pobliskim Western Clock Manufacturing Company (Westclox). To właśnie w tej firmie powstaje niemal legendarny budzik Big Ben, a potem jego mniejsi bracia – Baby Ben, Pocket Ben i Scotty. Firma wyszła z założenia, że są dwa rodzaje klientów: miliony i milionerzy. Skupili się na tych pierwszych i produkowali zegarki, na które każdy mógł sobie pozwolić. Wszyscy Amerykanie chcieli je mieć. O ich popularności niech świadczy dużo późniejsza historia, kiedy to doszło do bijatyki, omdleń i wybicia witryn sklepowych, bo po kilku latach przerwy spowodowanej wojną, rzucono do sprzedaży niewielką partię budzików. Westclox wydawało nawet biuletyn o znamiennej nazwie Tick Talk.

Fot. Tarcze „Big Benów” i „Baby Benów” pochodzące z Westclox

W Ottawie również instruuje się pracownice, że najlepszym sposobem na utrzymanie formy pędzelka jest ostrzenie go w ustach. Dziewczyny nie wiedzą jeszcze, że ich koleżanki z Orange zmagają się z poważnymi problemami, a niektóre, już kilka lat wcześniej, odeszły z tego świata.

Wszystko zaczyna się dość niewinnie. Dziewczyny czują się nieustannie zmęczone. Składają to na karb dużej ilości pracy. Wkrótce zaczynają się poważne problemy zdrowotne. Cierpią na nieuzasadnione bóle zębów, stawów i kości. Zaczynają utykać. Próbuje się je leczyć na reumatyzm. Dwudziestolatki! Ich stomatolodzy usuwają im ząb po zębie, rany się nie goją, a ich szczęki puchną. Zapadają na anemię. Ich skóra robi się cienka niczym pergamin. Dochodzi do tego, że kości żuchwy przebijają delikatną tkankę, a lekarze po prostu je wyjmują. Część z dziewcząt cierpi z powodu ogromnych guzów, zapadają na raka kości czy białaczkę, kilka odkrywa, że jedna z ich nóg robi się krótsza. Kości pękają, są dziurawe jak sito. Radowe dziewczyny zaczynają się rozpadać za życia. Dosłownie. Część z nich nosi stalowe obejmy, bez których nie byłyby w stanie nawet stać. Każda interwencja lekarska kończy się pogorszeniem ich stanu. Medycyna nie potrafi im pomóc, może jedynie próbować uśmierzać ich nieustanny ból. Jak stwierdzają później państwo Curie, nie ma sposobu na pozbycie się się radu, który został wprowadzony do organizmu. Dziewczęta wydają fortunę na  próby leczenia, oszczędności topnieją, a domy idą pod zastaw.

Lekarze w końcu znajdują łączące dziewczęta ogniwo i zaczynają podejrzewać, że cierpią one z powodu fosforu lub jakiejś choroby zawodowej. Jednakże firmy radowe stanowczo zaprzeczają stosowaniu fosforu, ale jednocześnie nie chcą udostępnić lekarzom próbek farby do badań.

W tym miejscu trzeba wspomnieć, że już od 1906 roku (niektóre źródła wskazują nawet na 1902 rok)  znane były negatywne skutki działania radu. Od 1914 roku wiedziano, że rad kumuluje się w kościach. Jednakże to nie środowisko medyczne  kreowało opinię o radzie, a firmy, które na nim zarabiały. To one były odpowiedzialne za tak pozytywny PR tego pierwiastka. Większość publikacji podkreślających prozdrowotną rolę radu powstawało i było finansowanych przez wielkich radowych potentatów. Jeszcze w 1922 roku USRC przeprowadza własne badania nad radem, które potwierdzają jego szkodliwość. Co wcale nie oznacza, że firma dzieli się z kimkolwiek swoimi spostrzeżeniami. Niedługo potem chemik o nazwisku Szamatolski jako pierwszy oficjalnie wskazuje, że rad może być źródłem chorób. Jego publikacja przechodzi bez jakiegokolwiek echa. Przed długofalowymi skutkami stosowania radu ostrzega również Thomas Edison. Wszyscy pozostają głusi na ostrzeżenia.

Tymczasem pracownice umierają. Jedna po drugiej. Dziewczyny z Ottawy również zaczynają cierpieć na różne dolegliwości. Nikt nie jest pewien co im dolega, choć coraz częściej podejrzanym staje się „cudowny” pierwiastek. Firmy radowe robią dobrą minę do złej gry, choć doskonale wiedzą, że to one są winne śmiertelnym chorobom kobiet. W trakcie swojej działalności przeprowadzają własne badania, których wyników nie ujawniają ani kobietom, ani opinii publicznej, a wręcz bezczelnie wielokrotnie kłamią, że wszystko jest w porządku. Manipulują, mieszają się w sekcje zwłok, ukrywają dowody.

Pracownice, zarówno w Orange, jak i później w Ottawie, postanawiają walczyć o sprawiedliwość w sądach. Po długich poszukiwaniach trafiają w końcu na sprzyjających im ludzi, którzy chcą im pomóc. Trzeba jednak podkreślić, że była to walka niezwykle długa, trudna i raczej skazana na porażkę. Po pierwsze, po wydaniu oszczędności na leczenie, nie było ich stać na wynajęcie prawników. Mało tego, trudno było znaleźć takiego, który chciałby walczyć z wielkim przedsiębiorstwem uzbrojonym w najlepszych radców. Po drugie, prawo im nie sprzyjało. Ówczesne przepisy bardzo wąsko definiowały katalog chorób zawodowych, a do tego, jedynie przez bardzo krótki okres od ujawnienia choroby, można było się ubiegać o jakiekolwiek zadośćuczynienie, a rad zbierał swoje śmiertelne żniwo czasem po latach. Po trzecie, jako że rad był wciąż nową i nie do końca zbadaną materią, często podważano negatywne doniesienia o nim, jako niesformułowane przez eksperta w dziedzinie. Tyle, że tych ekspertów po prostu jeszcze nie  było. I wreszcie po czwarte, w przypadku dziewcząt z Ottawy opinia publiczna była przeciwko nim, a wręcz były poddane społecznemu ostracyzmowi. Ich proces toczył się w czasach Wielkiego Kryzysu, gdy każdy pracodawca był na wagę złota.

Pierwsze, tylko drobne zwycięstwo osiągają pracownice z Orange w 1928 roku. Ich proces toczył się w blasku fleszy, a społeczeństwo im współczuło. Batalia zakończyła się ugodą, ponieważ dziewczyny nie były pewne, czy dożyją końca sprawy, stan ich zdrowia był już wtedy koszmarny. Wszystkie otrzymały jednorazowe odszkodowanie, dożywotnią rentę i zwrot wszelkich wydatków ponoszonych na leczenie. Nie oznacza to wcale, że USRC poczuło się do odpowiedzialności, o nie. Ugodę wytłumaczyło „względami humanitarnymi”, a później przy każdej okazji próbowało kwestionować rachunki otrzymywane od byłych pracownic.

Prawdziwa sprawiedliwość przyszła dopiero 10 lat później. Pracownice z Ottawy doprowadziły w końcu do uznania przez sąd, że to rad stosowany w ich miejscach pracy jest odpowiedzialny za ich koszmar. Jednak nawet i to nie skłoniło firm do przyznania się do błędu. Radium Dial składało apelacje ośmiokrotnie, aż wreszcie wyczerpało wszystkie możliwości odwoławcze.

Sprawa radowych dziewczyn stworzyła podstawę do wprowadzenia nowych norm bezpieczeństwa pracy oraz zreformowania przepisów dotyczących chorób zawodowych. Te, którym udało się przeżyć, poddawały się badaniom, dzięki którym ludzkość mogła lepiej zrozumieć wpływ promieniotwórczości na organizm.

Do dziś nie jest znana dokładna liczba „radowych dziewczyn”, które zmarły w wyniku działania tego pierwiastka.

Rad był stosowany jeszcze w latach 6o'.

W 2015 roku nadal usuwano skutki skażenia ziemi po radowych fabrykach.

Źródła zdjęć:

1. https://www.damninteresting.com/undark-and-the-radium-girls/

2. https://roadtrippers.com/magazine/radium-girls-graves/

3. https://www.google.com/amp/s/www.buzzfeed.com/amphtml/authorkatemoore/the-light-that-does-not-lie

4. https://americanhistory.si.edu/collections/search/object/nmah_1050202

5. https://www.madeinchicagomuseum.com/single-post/westclox/

Źródła:

„The radium girls. Mroczna historia promiennych kobiet Ameryki” Kate Moore wyd. Poradnia K., 2019

https://www.madeinchicagomuseum.com/single-post/westclox/

http://www.antiquewaterburyclocks.com/Waterbury-Clock-History.php

http://www.waterburyobserver.org/wod7/node/2723