Recenzja: Omega Speedmaster "Moonwatch"

  • Autor: Wadim "MasterMind" Zalewski
  • /
  • Dodano: 8.11.2019
  • /
  • Kategoria: Recenzje i testy
  • /

Recenzować Speedmastera "Moonwatcha" to zmierzyć się z legendą. Ten zegarek to Omega i Omega jest tym zegarkiem. Gdyby nie "Moonwatch" firma prawdopodobnie nie przetrwałaby kryzysu kwarcowego lat 70-tych. Gdyby nie "Moonwatch", dziś Omega nie mogłaby wypuszczać niezdrowej ilości limitowanych wersji, które rozchodzą się jak ciepłe bułeczki jeszcze przed trafieniem na sklepowe witryny. Na czym polega fenomen tego zegarka? Jeszcze do niedawna sam nie byłem pewny.

Historia

Powiadają, że "dobry bajer to połowa sukcesu". Żeby móc równać się z innymi kultowymi modelami zegarków (oferowanymi przez firmy, które wiedzą co to dobry bajer), nie trzeba się wielce starać. Wystarczy polecieć na Księżyc.

Historia ta była, jest i będzie wałkowana jeszcze wiele razy na różnych stronach, forach i spotkaniach. Nic dziwnego - nie dość, że mówimy o samym locie na Księżyc i kosmicznym wyścigu między mocarstwami, w tle na mniejszą skalę doszło do zderzenia trzech zegarkowych potęg: Omegi, Rolexa i Longines (w USA działającego pod szyldem Wittnauera). Jak głosi legenda, zegarki tych marek zostały zakupione przez jednego z pracowników NASA w sklepie i poddane testom. To rzeczywiście legenda - tak naprawdę NASA pozyskała (nie zakupiła) zegarki bezpośrednio od przedstawicieli tych marek w USA. Do boju stanął Rolex 6238 (Pre-Daytona), Longines-Wittnauer 235T i Omega Speedmaster 105.003. W przedbiegach odpadł też Hamilton z propozycją zegarka kieszonkowego. Podczas serii morderczych testów tylko Speedmasterowi udało się spełnić wszystkie wymagania - stąd decyzja, by stał się oficjalnym zegarkiem misji załogowych NASA (słynne Flight-qualified by NASA for all manned space missions ).

Warto wspomnieć, że zanim to nastąpiło, swój pierwszy lot w kosmos Speedmaster (w wersji CK 2998) odbył już w roku 1962 na nadgarstku Waltera Schirra podczas misji Mercury 8. Dopiero po jakimś czasie NASA zorientowała się, że prywatne zegarki ich astronautów odgrywają dosyć ważną rolę podczas misji, przez co uznano, że narzędzia te powinny być sprawdzone i zatwierdzone przez "górę".

Jednakże prawdziwa historia rozwinęła się na oczach całego świata dopiero podczas tej najważniejszej z misji - Apollo 11. Poniedziałek 21 lipca 1969 roku (kiedy to astronauci opuścili lądownik i wyszli na spacer po Księżycu) już na zawsze pozostanie dniem, w którym Omega Speedmaster ze zwykłego chronografu o rajdowym przeznaczeniu przemieniła się w "Moonwatcha", prawdziwą ikonę zegarkowego świata. Co ciekawe dwie oryginalne sztuki, którym Omega tyle zawdzięcza, nadal znajdują się poza zasięgiem muzeów. Pierwsza, należąca do Neila Armstronga, została na Księżycu (w lądowniku) i mało prawdopodobne by stamtąd szybko wróciła. Druga sztuka, noszona na ręce Buzza Aldrina, zaginęła w tajemniczych okolicznościach tuż po powrocie na Ziemię. Gdyby "wypłynęła na wierzch" jestem pewien, że jej cena pobiłaby wszystkie dotychczasowe rekordy - ale dosyć o tym. Czas pomówić o "zwykłych" Speedmasterach.

Kultowy design

Swoją popularność Speedmaster zawdzięcza nie tylko wspaniałej historii, powiązanej z jednym z największych osiągnięć technologicznych ludzkości - to jest - jeżeli ktoś wierzy w lądowania na Księżycu. Ten zegarek łączy w sobie bardzo zgrabnie dobrane elementy, które razem tworzą ponadczasową całość.

Zaczynając od tarczy, w standardowym Speedmasterze mamy do czynienia z udanym kontrastem czarnego matu z białymi indeksami i wskazówkami - te pierwsze to po prostu luma nakładana na tarczę, natomiast wskazówki to metal bielony na podobieństwo plastiku. Design ten jest banalnie prosty i w tym tkwi jego siła.

Wygląd tarczy w Speedmasterze od zawsze kojarzył mi się z analogowymi licznikami w starych samochodach z lat 70-tych i 80-tych, które jeszcze wtedy nie musiały świecić diodami LED po oczach i innymi "bajerami", tylko miały za zadanie pokazywać informacje ważne dla kierowcy w sposób czytelny. Tak samo jest tutaj - Speedmaster pokazuje to co trzeba w sposób przejrzysty, a czerń i biel jest po prostu ponadczasowa. W dodatku całość przeważnie nabiera ładnej patyny z czasem, co widać na prezentowanych zdjęciach (jest to Speedmaster ref. 145.022, egzemplarz pochodzący z 1985 roku). Kolejny oczywisty smaczek to subtarcze, które są delikatnie wklęsłe, co nadaje tarczy trójwymiarowego charakteru i czyni zegarek nieco bardziej interesującym.

Koperta zasługuje na osobny paragraf. Pierwsze co rzuca się w oczy to zakrzywione uszy, charakterystyczne dla Omegi. Nie dość, że wizualnie atrakcyjne, to ich linia bardzo sprytnie ciągnie się dalej w kierunku pusherów i koronki, częściowo chroniąc przyciski przed mechanicznymi uszkodzeniami. Jedyny minus to trudne dojście do koronki, przez co niektórzy użytkownicy narzekają na dyskomfort przy ręcznym nakręcaniu.

Sama koperta ma bardzo ciekawą, wielopoziomową konstrukcję. Patrząc od strony przycisków widzimy najpierw wystający dekiel, później właściwą część skrywającą mechanizm, następnie wcięcie i dopiero potem bezel. Swoją drogą warto wspomnieć, że Speedmaster jest ponoć pierwszym zegarkiem ze skalą tachymetryczną umieszczoną na zewnątrz (nie scaloną z tarczą) - co znów czyni go historycznie wyjątkowym.

Na koniec trudno nie wspomnieć o samym deklu. W "jedynej słusznej wersji z hesalitem" jest to dekiel pełny, ozdobiony klasycznym hippokampem Omegi i napisami "The first watch worn on the Moon" oraz "Flight-qualified by NASA for all manned space missions". Omega oferuje też wersje ze szkłem szafirowym oraz przeszklonym deklem, przez który widać ładniej zdobione warianty werków 863 i 1863 - o czym poniżej.

Co do pewnych kontrowersji - pewnego razu Omega postanowiła nieco przesunąć granicę dobrego smaku i w stwierdzeniu The first watch worn on the Moon dodała jeszcze słowa and only (watch worn on the Moon), co spotkało się z oburzeniem w środowisku pasjonatów. Omega była pierwsza na Księżycu, ale nie jedyna - patrząc z perspektywy czasu i biorąc pod uwagę, że astronauci z kolejnych misji na Księżyc mieli na wyposażeniu prywatne zegarki.

Serce z metalu

Pierwszy historyczny model Speedmastera o oznaczeniu CK 2915 (znany jako "Broad Arrow") wyposażono w osławiony werk cal. 321, zaprojektowany przez Alberta Pigueta. Werk ten był dostarczany przez Lemanię w postaci ébauche cal. 2310 - tę samą bazę w owym czasie znaleźć można było w zegarkach ze stajni Breguet, Patek Philippe czy Vacheron Constantin.

Około 1968 roku cal. 321 został zastąpiony przez cal. 861 (również projektu Pigueta i produkowany przez Lemanię), dokładniejszy i tańszy w produkcji. Podniesiono częstotliwość bicia z 18 000 uderzeń na godzinę na 21 600 i zastąpiono koło kolumnowe krzywką sterującą (co można uznać za krok w tył, w celu uproszczenia mechanizmu).

W ciągu kolejnych lat werk 861 przechodził metamorfozę (występował m.in. w ładniejszej dla oka wersji 863, którą widać przez przeszklony dekiel), aż ostatecznie około 1997 roku przybrał formę rodowanego cal. 1861/3 z 48 godzinną rezerwą chodu, który spotykamy w najnowszych wypustach.  

Co szczególnie ciekawe, Omega ogłosiła niedawno powrót legendarnego cal. 321, póki co w modelu Omega Speedmaster Moonwatch 321 Platinum - cenowo niedostępnego dla większości zwykłych śmiertelników. Któregokolwiek werku by nie wybrać, prawda jest taka, że są to mechanizmy bardzo solidne, długowieczne i zarazem stosunkowo łatwe w serwisowaniu. Ze względu na popularność Speedmasterów w ciągu naszego życia nie powinno również zabraknąć do nich części.

Rozmiar

Nie będę odkrywczy gdy stwierdzę, że optymalny rozmiar dla zegarka męskiego mieści się w przedziale między 38mm a 42mm. Tak samo w przypadku wysokości (lug to lug), jest to przeważnie coś między 45mm a 50mm. Myślę, że jedną z części składowych sukcesu Speedmastera jako modelu, jest właśnie idealne wpasowanie się w te widełki rozmiarowe. Zegarek mierzy 42mm średnicy (44mm z koronką), na 47mm wysokości (l2l), na 14mm grubości (wersja z hesalitowym, logowanym szkłem) - co zbliża go do maksymalnych wymiarów pod względem uniwersalności. Warto zauważyć, że już w momencie premiery (1957 rok) był to zegarek dosyć duży w porównaniu do innych ofert na rynku - i prawdopodobnie to właśnie zapewniło mu długowieczność (pomijam całą otoczkę historyczną).

W praktyce zegarek świetnie leży na większości nadgarstków, dlatego warto go najpierw przymierzyć, niż żyć w błędnym przekonaniu, że "jest się skazanym" na mniejszego brata (Omegę Speedmaster Reduced Automatic). Sam przez długi czas byłem przekonany, że Reduced to jedyna opcja dla mojego nadgarstka (~17,5cm), jednak kontakt ze Speedmasterem Pro na pasku zmienił to przekonanie.

Bransoleta i opcje paskowe

No właśnie, wspominam o pasku, bowiem obecna wersja Speedmastera Pro wprowadziła mnie w błąd właśnie ze względu na bransoletę. Moja pierwsza przymiarka skończyła się mieszanymi uczuciami, ponieważ "nowy" typ bransolet posiada ogniwa końcowe typu T, które sztucznie przedłużają lug to lug zegarka. W nowych Speedmasterach bransoleta nie opada w dół, podążając za krzywizną nadgarstka, tylko odstaje nieco na boki. W starszym typie (prezentowanym na zdjęciach) end-linki pozwalają na luz już przy samej kopercie, co czyni opcję vintage bardziej przyjazną dla mniejszych nadgarstków (w tym dla mojego). Bransolety te różnią się również typem zapięcia. Nowe mają solidne kute zapięcia, przez to są cięższe i bardziej "klockowate" niż stare blaszane zapięcia z klasyczną "drabinką". W tym zderzeniu znów, całkiem subiektywnie, preferuję starszy typ. Widać mam sentyment do starej rozklekotanej blachy - nic na to nie poradzę.

Niezależnie od wybranej opcji na stali, dopiero na paskach Speedmaster nabiera kolorów. Klasyczne 20mm w uszach daje nam nielimitowane możliwości kombinowania z paskami różnego typu, od prostych gładkich wzorów, przez aligatory, jaszczurki i typowe paski vintage z przeszyciami, po paski typu rally. Kolorystycznie tak samo, w zasadzie czegokolwiek by nie założyć, od barw stonowanych po te bardziej "energetyczne", wszystko prawdopodobnie będzie świetnie grało z bezpieczną, wręcz nudną matowo-czarną tarczą.

Zrozumieć fenomen

Choć dla wielu z Was zabrzmi to niedorzecznie, Omega Speedmaster jest nadal jednym z najbardziej przystępnych cenowo zegarków o tak kultowym statusie. Nie bez powodu jest to tak zwany must have, zegarek, który powinien znaleźć się chociaż na moment w kolekcji każdego szanującego się maniaka zegarków - i nadal rynkowe ceny pozwalają osiągnąć ten cel.

Czy rozumiem fenomen Omegi Speedmaster Professional? Wydaje mi się, że tak. Mówimy tu przecież o perfekcyjnej mieszance, wyliczonej wedle znanego wzoru (który właśnie zmyśliłem): idealny rozmiar + ponadczasowy design + marka z zasłużoną reputacją + historycznie ważny model + szeroka rozpoznawalność = kultowy status; gdzie wynik końcowy mogą wyrównać w zasadzie tylko niektóre modele Seiko (przeważnie tańsze od Omegi) i Rolexa (przeważnie dużo droższe). Gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że praktycznie każdego stać na Seiko SKX007, a mało kogo stać np. na Rolexa Submarinera. Omega Speedmaster po prostu staje się złotym środkiem dla wielu z nas - czy to na teraz, czy to na przyszłość, gdy uda się nam już zacisnąć pasa, by spełnić zegarkowe marzenie.

W którejkolwiek grupie byście się nie znajdowali - możecie mi uwierzyć na słowo - warto zmierzyć się z legendą.

PS: Szczególne podziękowania dla sklepu z antykami "Sobiszek" na ul. Nakielskiej 39 w Bydgoszczy i Dawida Sobiecha za wypożyczenie "w celach edukacyjnych" egzemplarza Speedmastera widocznego na zdjęciach!