Longines Conquest Heritage – dobry styl jest ponadczasowy
- Autor: Edmund Exley
- /
- Dodano: 2.04.2020
- /
- Kategoria: Recenzje i testy
- /
Prolog: Cary i Hitch
Gdy myślę o latach 50. jako dekadzie niepowtarzalnego stylu, to przypominam sobie sekwencję otwierającą Północ – północny zachód Hitchcocka z 1959 roku. Przy dźwiękach muzyki skomponowanej przez Bernarda Herrmanna niebiesko-zielone plansze czołówki płynnie przechodzą w obraz Manhattanu w godzinach szczytu. Wszystko filmowane jest oczywiście w Technicolorze: szklane drapacze chmur odbijają sunące ulicami sznury samochodów, a tłum nowojorczyków śpieszy gdzieś, by załatwiać swoje sprawy. Wśród nich jest też sam Hitch, w charakterystycznym dla siebie zabawnym cameo. W końcu pojawia się główny bohater, Roger Thornhill – kierownik agencji reklamowej grany przez Cary’ego Granta. Nosi nienagannie skrojony garnitur, z dezynwolturą podaje asystentce plan dnia, a w każdym jego geście widać, że w wielkomiejskim zgiełku czuje się znakomicie. Raz po raz spogląda na zegarek – wprawdzie tym razem nie pojawia się zbliżenie na tarczę (jak ma to miejsce w innych filmach mistrza suspense’u, np. w Nieznajomych z pociągu, Oknie na podwórze czy M jak morderstwo), ale nie ma wątpliwości, że to ważny i nieodłączny atrybut dżentelmena z epoki.
Design lat 50.
Lata 50. okazały się być bardzo ważne w dziedzinie wzornictwa tzw. „dress watches”, czyli zegarków zwanych klasycznymi bądź garniturowymi. W tym kontekście wymienić można np. wprowadzoną w 1952 roku Omegę Constellation, trochę wcześniejszą, ale ewidentnie wyznaczającą już trendy nadchodzącej dekady Omegę Seamaster czy zaprojektowany w 1954 przez Geralda Gentę Universal Polerouter. Zegarki te łączy proste, lecz wysmakowane wzornictwo kładące nacisk na czytelność, urozmaicane pojawiającymi się w różnych konfiguracjach akcentami: wskazówkami typu dauphine, subtelnymi złotymi indeksami, tarczą w stylu „pie-pan” lub teksturowaną, czy umieszczonym na niej wzorem „cross-hair”. Wreszcie też – coraz bardziej zaczęto doceniać wygodę noszenia zegarków z kopertami ze stali.
Longines dopisał w tej kategorii świetny rozdział. W 1954 roku firma z St. Imier wprowadziła do sprzedaży model Conquest, który łączył elegancję z funkcjonalnością i wytrzymałością. Zegarek wyposażony był bowiem w automatyczny mechanizm 19AS umieszczony w stalowej i wodoodpornej kopercie z zakręcanym deklem, na którym znalazło się emaliowane logo z rybą na zielonym tle. Gdy później wprowadzano kolejne wersje, pokazano też drugi, bodaj jeszcze bardziej efektowny wariant medalionu – powrócę do niego za chwilę, już w kontekście reedycji.
Odkąd zainteresowałem się historią Longinesa, szukając m.in. archiwalnych reklam i czytając o najsłynniejszych modelach, Conquest działał na moją wyobraźnię szczególnie - jako kwintesencja charakteru marki. Gdy kilka lat temu mogłem na chwilę założyć egzemplarz z końca lat 50., utwierdziłem się w przekonaniu, że to jest właśnie wzornictwo dla mnie.
Reedycja z klasą
Na fali popularności reedycji swych klasycznych modeli Longines przygotował nową, starannie dopracowaną wersję Conquesta. Dzięki temu mogę cieszyć się swym ulubionym designem w nowoczesnej wersji wykonania. O powodzeniu Conquesta Heritage decyduje moim zdaniem szereg niuansów, które razem tworzą przekonującą i spójną całość. Warto im się pokrótce przyjrzeć.
Na tle współczesnych standardów Conquesta Heritage wyróżnia niewielka średnica koperty – to zaledwie 35 mm, czyli atut dla tych, którzy mają szczupłe nadgarstki. Sama koperta wiernie odwzorowuje rozmiar pierwowzoru, ale też bezpośrednio nawiązuje do jego funkcjonalnej prostoty. Wykonana jest przy tym bez zarzutu. Dla tych, którzy skłaniają się do bardziej współczesnych trendów, Longines przygotował większą wersję, w której jednak, moim zdaniem, gubią się trochę proporcje. Wyposażona jest ona w szafirowe szkiełko, tymczasem recenzowany tu model przykuwa uwagę mocno wypukłym szkiełkiem z hesalitu, które pięknie eksponuje srebrną tarczę ozdobioną delikatnym szlifem słonecznym. Wyróżniają się na niej złocone elementy: indeksy w rzadko spotykanym kształcie, nakładane logo firmy i coś, co, jak już wspomniałem, jest jednym z najbardziej esencjonalnych elementów stylu lat 50. – wskazówki dauphine. Wyprofilowano je w sposób ułatwiający odczyt w różnych warunkach świetlnych, a pomagają w tym też cienkie paski substancji luminescencyjnej (na szczęście bez powodującej zażenowanie sztucznej patyny…). Skala sekund znajduje się bliżej wewnętrznej części tarczy, stąd też sekundnik jest stosunkowo krótki, ale proporcjonalny. Wiernie odtworzone zostały też napisy „Conquest” i „Automatic”, wykonane kursywą przywodzącą na myśl odręczne pismo. Symetrii tarczy nie zaburza umieszczony na godzinie 12 datownik (przeskakuje w okolicach północy z przyjemnym „kliknięciem”). Niewielka średnica koperty współgra z logowaną koronką. Operuje się nią płynnie, choć zapewne niejeden użytkownik musi się trochę przyzwyczaić do jej rozmiaru.
Na sam koniec wizualnych atrakcji koniecznie trzeba wspomnieć o deklu. Widzi go zazwyczaj tylko właściciel – ja za każdym razem przed założeniem i po zdjęciu zegarka przez chwilę patrzę na emaliowany medalion przedstawiający ciemnoniebieskie, rozgwieżdżone niebo i złote morskie fale. To właśnie ta druga wersja dekla historycznych Conquestów. Obie mocno wpisały się w stylistyczne dziedzictwo firmy.
Conquest Heritage sprzedawany jest na czarnym skórzanym pasku, który prezentuje standardową solidność spod znaku Swatch Group – nie mniej, nie więcej. W swoim egzemplarzu niemal od razu zdecydowałem się jednak na wymianę i używam ciemnoniebieskiego paska Hirscha w wersji bez przeszycia, co moim zdaniem jeszcze silniej nawiązuje do stylu lat 50.
Zegarek daje zatem wiele satysfakcji płynącej z jego zewnętrznego wyglądu. A czy jest równie zadowalający w świetle zastosowanego w nim mechanizmu? Oczywiście czasy manufakturowych werków od Longinesa już minęły i pod pięknym deklem pracuje standardowa ETA 2824-2 oznaczona jako L633. Łożyskowany na 25 kamieniach mechanizm pracuje z częstotliwością 28 800 uderzeń na godzinę i oferuje 38 godzin rezerwy chodu. Znany jest z łatwości i niskich kosztów serwisu oraz solidności, ale rzecz jasna nie ma nic wspólnego z zegarmistrzowskim artyzmem. Jego dokładność mieści się w deklarowanej normie – uosabia po prostu standard bezproblemowego użytkowania automatycznego mechanizmu, bez wartości dodanej w postaci technicznej wyjątkowości.
Recenzowany tu model jest bez wątpienia jednym z najbardziej przemyślanych i udanych projektów Longinesa w ramach serii Heritage. Najważniejsze, że firma po prostu niczego na siłę nie zmieniała, oferując przy tym wygodę noszenia i… przyjazną cenę. Swego Conquesta używam regularnie, choć nie codziennie – tu pierwszym wyborem pozostaje oczywiście niezawodny Hydroconquest. Niewielkich rozmiarów klasyk służy mi natomiast podczas szczególnie ważnych dni w pracy, wykładów, spotkań i uroczystości.
Epilog: Cary i Hitch, część 2
Na zakończenie znów Cary Grant, Hitchcock, lata 50. i charakterystyczna przestrzeń – ale tym razem to nie Nowy Jork, lecz Lazurowe Wybrzeże. W nakręconym w 1955 roku Złodzieju w hotelu główny bohater, który obraca się przecież w świecie elegancji i luksusu, mówi, że nie ma porządnego zegarka. Dziwnie to brzmi w dekadzie, która obfitowała w arcyciekawe propozycje szwajcarskich manufaktur. Bez wątpienia elegancki, a zarazem wytrzymały Longines Conquest w pierwotnej wersji dobrze pasowałby na nadgarstek Cary’ego Granta i bez kompleksów prezentowałby się w plenerach Monte Carlo (abstrahując od… wykonywanej przez bohatera profesji). Dziś Longines ma trochę inny status na mapie producentów zegarków, ale wciąż cieszy się uznaniem i ogromną popularnością. Współczesna wersja Conquesta z linii Heritage stanowi świetną propozycję dla tych, którzy szukają zegarkowej elegancji z dyskretnym akcentem „zadziorności”, a przy tym cenią sobie komfort użytkowania zegarka z solidnym mechanizmem i z wysoką jakością wykonania charakterystyczną dla Longinesa.
- Doceń i poleć nas:
poprzedni
Venus z Moskwy
następny
Vratislavia Conceptum Form&Function – recenzja 2 modeli jednocześnie